Czy jest tam gdzieś planetoida przeznaczona dla nas?

Czy jest tam gdzieś planetoida przeznaczona dla nas?

W razie gdybyśmy nie mieli się o co martwić, możemy opowiedzieć sobie o tym, co według naukowców zdarzyło się pewnego dnia jakieś 65 milionów lat temu. Podczas gdy dinozaury beztrosko chrupały liście palmowe, a nasi „ssaczy” przodkowie biegali po pradawnych lasach, w Ziemię uderzyła planetoida o rozmiarach około 10 kilometrów. Miała energię przewyższającą mniej więcej 10000 razy cały ludzki arsenał broni jądrowej, a mknęła tak szybko, że wypaliła dziurę w atmosferze i oceanie w pobliżu Jukatanu, uderzając w dno oceaniczne prawie bez straty prędkości. Poruszając się nadal, przeorała lite skały na głębokość wielu kilometrów, by w końcu przekształcić cały swój kolosalny zapas energii w ciepło.

Skała eksplodowała, tworząc krater o średnicy 150 kilometrów. Część skał i pyłu została wydmuchana w przestrzeń kosmiczną przez dziurę w atmosferze, zanim otaczające powietrze zdołało w nią wtargnąć. Materiał ten rozproszył się i zaczął opadać z powrotem, pogrążając powierzchnię Ziemi w ciemnościach. Pochłaniając światło słoneczne, spowodował nadejście sztucznej nocy, trwającej trzy miesiące. Przez oceany sunęły olbrzymie fale. Gdy rozgrzany do temperatury tysięcy stopni azot z atmosfery nad Ameryką Środkową związał się z tlenem, na obszar o rozmiarach kontynentu spadł deszcz o żrącej sile elektrolitu z akumulatora. Upadek ten spowodował być może wybuchy wulkaniczne nawet w Indiach. Połączone siły ciemności, deszczu i wybuchów wulkanicznych zmiotły z powierzchni planety dinozaury oraz dwie trzecie innych form żywych.

Historia ta jest znaną dzisiaj opowieścią opartą na hipotezie, według której masowa zagłada życia 65 milionów lat temu tłumaczona jest upadkiem ciała pozaziemskiego. Jest to oczywiście interesujące samo w sobie, lecz podnosi ważną kwestię: jak dalece prawdopodobne jest, że takie następstwo zdarzeń znów kiedyś wystąpi?

Trochę podstaw. Przestrzeń kosmiczna pełna jest szczątków pozostałych po utworzeniu Układu Słonecznego i ciągle uderzają one w Ziemię. Za każdym razem, gdy widzimy „spadającą gwiazdę”, jesteśmy świadkami zderzenia kawałka gruzu o wielkości ziarnka grochu z atmosferą naszej planety. Takie małe kawałki spalają się całkowicie w atmosferze, lecz ciała większe spalają się podczas upadku tylko częściowo i docierają do powierzchni Ziemi jako meteoryty. Na przykład gdzieś między 15 000 a 40000 lat temu w pobliżu dzisiejszej miejscowości Winslow w Arizonie meteoryt o średnicy 20 metrów uderzył w ziemię i wybił krater o średnicy prawie 1,5 kilometra i głębokości 180 metrów.

Astronomowie wiedzą, że istnieją planetoidy, których orbity przecinają orbitę Ziemi, co oznacza, że duże upadki mogą faktycznie znowu nastąpić. W 1991 roku planetoida przeszła między Ziemią a Księżycem – drobne chybienie jak na standardy astronomiczne. I chociaż ta była niewielka (jedynie około 10 metrów średnicy), zdarzenie to przypomina nam, że z Ziemią mogłyby się zderzyć większe obiekty.

Takie zagrożenie dla naszej planety uświadomiono sobie dopiero całkiem niedawno i naukowcy nie są specjalnie chętni, by jakoś na to zareagować. Pierwszy krok jest oczywisty – trzeba dowiedzieć się, ile krąży po orbitach skał, które mogłyby nam zagrażać. Planetoidy w okolicy Ziemi są stosunkowo małe i dlatego trudne do dostrzeżenia, a więc zadanie to nie jest tak łatwe, jak się wydaje. Obecnie kilka przestarzałych teleskopów zostało zaprzągniętych do katalogowania takich obiektów (jeden z nich, na Mauna Kea na Hawajach, wykrył to bliskie przejście z 1991 roku). Główny projekt, zwany „strażnikiem kosmicznym” (Spaceguard), do zidentyfikowania 90 procent bliskich Ziemi planetoid o rozmiarach ponad 800 metrów, wymaga dwudziestopięcioletnich badań, kosztujących 50 milionów dolarów. Były nawet pewne pomysły na temat tego, co zrobić, gdy zderzenie będzie nieuchronne. Obejmowały niszczenie planetoid za pomocą broni jądrowej, cięcie ich przez umieszczanie na ich drodze sieci z wolframowymi pociskami czy nakierowanie małych planetoid tak, by zderzyły się z dużymi.

W jakim stopniu serio bierzemy niebezpieczeństwo upadku planetoidy zależy od tego, jak często według naszej opinii obiekty te zamierzają uderzyć. Z najnowszych oszacowań wynika, że planetoidy o stumetrowej średnicy powinny uderzać w nas raz na kilkaset lat (w czasie lotu przez atmosferę staną się one mniejsze niż ta, która wylądowała w Arizonie). Zderzenia z obiektami kilometrowej średnicy powinny zdarzać się raz na milion lat. Wyjaśniając to w inny sposób, szansa na takie zdarzenie w następnym stuleciu jest jak 1 do 10000. Jeśli taka duża planetoida spadnie, szczególnie na tereny zamieszkane, z całą pewnością spowoduje wielkie zniszczenia i ofiary śmiertelne. Lecz wszyscy jesteśmy obeznani z klęskami żywiołowymi (trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów, huragany) występującymi o wiele częściej.

Katastroficzne upadki, takie jak ten, który zgładził dinozaury, zdarzają się o wiele rzadziej, być może co jakieś 26 milionów lat. Na orbitach przechodzących w pobliżu Ziemi jest kilka obiektów tak dużych jak „zabójca dinozaurów”, ale bardziej prawdopodobne wydaje się zderzenie z nową kometą wpadającą w pobliże Słońca lub plane-toidą świeżo wytrąconą z pasa asteroid pomiędzy Marsem a Jowiszem. W tym wypadku najprawdopodobniej nie zobaczymy takiego obiektu, dopóki nie nadejdzie, nawet jeśli będziemy go szukać. Nigdy nie będziemy wiedzieć, co w nas uderzy!