Czy odtwarzając powtórnie muzykę z taśmy, usłyszymy tę samą melodię?
Pomyślmy o łańcuchu zdarzeń, jakie musiały nastąpić, byśmy siedzieli tu, gdzie siedzimy, i czytali tę książkę. Nasi rodzice musieli się odnaleźć spośród miliardów ludzi na naszej planecie. Ktoś (nauczyciel? któreś z rodziców?) wprowadził nas w rozkosze lektur. Zdarzyło nam się przechodzić obok księgarni lub biblioteki i zobaczyć tę książkę – ten łańcuch zdarzeń ciągnie się w nieskończoność. Jedno z ciekawszych pytań, jakie nasuwają się w związku z tymi rozmyślaniami, to: jeżeli cofnęlibyśmy się do początku Wszechświata i zaczęli na nowo, czy na koniec pojawisz się nowy Ty siedzący tu i czytający nową wersję tej książki?
Choć może to brzmieć jak temat na opowiadanie fantastycznonaukowe, w rzeczywistości odnosi się ono do bardzo podstawowego zagadnienia dotyczącego natury Wszechświata, w którym żyjemy. W jakim stopniu zachowanie Wszechświata rządzone jest przez ustalone, a w związku z tym przewidywalne, prawa deterministyczne, a w jakim jest wynikiem nieprzewidywalnych, losowych zdarzeń? Innymi słowy, ile jest we Wszechświecie fizyki, a ile historii? Odpowiedź na to pytanie zmienia się wraz z nurtami filozoficznymi. W osiemnastym wieku opinia przechylała się bezwarunkowo na stronę deterministycznej przewidywalności: w wieku dwudziestym na stronę przypadku (choć szala może zacząć się ponownie przechylać w drugą stronę).
W dwóch dziedzinach nauki zagadnienie to rozważane było poza obszarem jałowych spekulacji, w sferze poważnej dyskusji: w kosmologii i teorii ewolucji. W kosmologii problem ten formułowany jest zazwyczaj w kategoriach uniwersalnych stałych przyrody. Jak wyglądałby Wszechświat, gdyby na przykład siła grawitacyjna czy ładunek elektronu były inne? A w szczególności, czy możliwy byłby rozwój istot inteligentnych zdolnych zadawać podobne pytania?
Jeśli siła grawitacyjna byłaby znacznie słabsza, niż jest, materia nie przyciągałaby się wzajemnie na tyle, by uformować gwiazdy i planety. Jeżeli byłaby znacznie silniejsza, rozszerzanie się Wszechświata odwróciłoby się wkrótce po Wielkim Wybuchu i Wszechświat zapadłby się przed narodzinami gwiazd czy planet. W obu przypadkach nie byłoby życia, a więc nikogo zajmującego się problemem siły grawitacyjnej.
Z podobnego rozumowania wynika, że możliwość powstania życia istnieje jedynie w stosunkowo niewielkim zakresie wielkości takich zjawisk, jak siła grawitacyjna czy ładunek elektryczny. We wszechświatach poza tym zakresem zadanie takich pytań nie byłoby możliwe. Fakt, iż zostały zadane w naszym, świadczy o tym, że mieścimy się w tym zakresie. O argumentach tego rodzaju mówimy często jako o „zasadzie antropicznej”.
Od strony ewolucyjnej dyskusja koncentruje się na tym, czy i w jakim stopniu układy żywe muszą przypominać te obserwowane na Ziemi. Wiemy na przykład, że pierwsza rozmnażająca się komórka ukształtowana została z cząsteczek powstałych z materii nieorganicznej. Pytanie: czy zdarzenie to było wynikiem losowego spotkania się przypadkowych cząsteczek, czy było w jakimś sensie zdeterminowane przez prawa chemii i fizyki?
Nie tak dawno temu panowała zgoda co do tego – co mogliśmy nazwać szkołą myślenia „utrwalonego przypadku” – że życie mogło powstać na wiele różnych sposobów i nasza forma pojawiła się jako pierwsza jedynie przez przypadek. Lecz gdy zaczęliśmy sobie zdawać sprawę z tego, jak szybko na naszej planecie pojawiło się życie i jak szybko w laboratorium mogą zachodzić reakcje prebiotyczne, ten sposób myślenia zaczął się zmieniać. Wielu naukowców z tej dziedziny – być może nawet większość – sądzi teraz, że życie nie zostało zapoczątkowane przez ciąg zdarzeń losowych, lecz spowodowało je działanie praw przyrody. Oczywiście jednym z ważniejszych testów na sprawdzenie prawdziwości takich poglądów byłoby odkrycie pozostałości życia powstałego gdzieś indziej (powiedzmy na Marsie) i przekonanie się, czy jest podobne do naszego.
Gdy dochodzimy już do łańcucha ewolucyjnego, następującego po tej pierwszej komórce, argumenty stają się bardziej mętne. Tutaj główny problem stanowi, jak sądzę, to, że proces ewolucji ukierunkowany jest na przystosowanie organizmu do otoczenia, a otoczenie to ciągle się zmienia. W wyniku tego żaden przypadek ewolucji w rzeczywistym świecie nie będzie wyraźnym podręcznikowym modelem. Na przykład, około 550 milionów lat temu po raz pierwszy pojawiły się szkielety i części twarde i od tego czasu stało się możliwe zachowanie licznych śladów życia utrwalonych w skamielinach. Wiele form życia w tych wczesnych skamieniałościach nie przypomina żadnej z dzisiejszych. Z faktu tego niektórzy paleontolodzy wyciągnęli wniosek, że wymarłe formy dowodzą działania przypadku – że gdyby nie Łaska Boska, my bylibyśmy na ich miejscu. Inni jednakże wskazywali na to, że przynajmniej niektóre z tych wczesnych form mają potomków chodzących (lub poprawniej, pełzających) do dzisiaj tu i ówdzie. Poza tym, przekonują, jak można mówić, że zjawisko wymierania występowało przypadkowo, skoro nie znamy sił, jakie kształtowały ewolucję tych w dawnych środowiskach? Być może te formy życia po prostu nie mogły przetrwać nigdzie.
Spór ten będzie toczył się dalej. Nie oczekujmy, że zostanie on wkrótce rozstrzygnięty, i należy być scpetycznym, gdy ktoś utrzymuje, że zna jego ostateczne rozwiązanie.