Kalendarze współczesne

Kalendarze współczesne

„Bez kalendarzy ludzka społeczność obejść się nie może”. Tak reklamował swój „Kalendarz polski i ruski na rok 1772” krakowski Astrofil. I miał rację! Kalendarze były przez setki lat najpopularniejszą, najbardziej masową lekturą. Były i… pozostały nią do dziś.

Tak. Aktualnie ukazujący się kalendarz ścienny, 365—366-kartkowy, wydawany od dziesiątków lat przez „Książkę i Wiedzę”, legitymuje się nakładem ponad 4 milionów egzemplarzy! Jakie wydawnictwo może z nim konkurować? A kalendarz „Przyjaciółki” (corocznie — kilkaset tysięcy egzemplarzy)? A „Żołnierza Polskiego” (600 tys. egzemplarzy)? A „Robotniczy”, ukazujący się od 1924 r. (obecnie — w 2 wersjach)? A „Kalendarz — Poradnik Rolnika” (390 tys. egzemplarzy)? A dziesiątki innych — „branżowych”, „specjalistycznych”, „regionalnych”? A różne biurowe — np. „Teno”, „Tewo” czy „Tenot”, kieszonkowe Krajowej Agencji Wydawniczej, „Orbisu”, „Arkad”, „Domu Książki”, różnych stowarzyszeń i towarzystw społecznych, kulturalnych, zawodowych, sportowych? „Morskie”, „lotnicze”, „muzyczne” i „filmpwe”, dla inżynierów i techników, dla lekarzy i chemików, dla miłośników przyrody i zabytków, dla wędkarzy, myśliwych, hodowców zwierząt futerkowych i kierowników sklepów? W sumie — co roku -— ponad 10 min egzemplarzy (nie licząc drukowanych w gazetach czy tzw. reklamówek, wydawanych przez najrozmaitsze przedsiębiorstwa handlowe).

Zmieniły się czasy, nie zmienił się jednak charakter kalendarzy ani ich popularność. Podstawową ich funkcją było ułatwianie orientacji w rachubie czasu, ale też udzielanie rad, poszerzanie wiedzy o ludziach i świecie, uczenie cnót obywatelskich i społecznych itp. Korzystali z nich wszyscy, którzy choć trochę umieli czytać. I tak pozostało do dziś — mimo ogromnego rozwoju prasy, radia i telewizji, a także wydawnictw, lepiej przecież i ambitniej niż kalendarze redagowanych.

Chociaż… tu i ówdzie usiłowano wprowadzić zmiany. W niektórych kraj ach na Zachodzie pojawiły się np. kalendarze nagrane na płytach — z psalmami i lekkim repertuarem rozrywkowym, kalendarze-niespodzianki, a nawet kalendarze… zapachowe. Były one głośno reklamowane m.in. przez nowojorską firmę Carlysle’a (produkującą rozmaite zabawki), okazały się jednak nowością jednego sezonu. Zwyciężyły normalne, tradycyjne książki lub książeczki, niezbędne w domu i nieodzowne w… kieszeni. Słowem — takie, jak 100, 200 czy nawet 300 lat temu. Nic zresztą dziwnego. Bo wprawdzie — jak mówią przysłowia — „kalendarz —wielki łgarz, kto w nim czyta, szelma bita”, „kto kalendarzom, łgarzom wierzy, nie utyje”, ale też… „licho z gospodarza, co nie patrzy kalendarza”.