Wszechświaty równoległe i podobne rzeczy
Może kiedyś ciekaw byłeś, Czytelniku, czy jest gdzieś wszechświat, w którym jakiś „równoległy” Ty czytasz „równoległą” książkę, z tą różnicą, że strony książki są szkarłatne, a Ty masz troje oczu? Jeśli tak, wiesz już, jak zdumiewające dla ludzkiej wyobraźni jest pojęcie wszechświatów równoległych. Nie wszyscy wiedzą, że pojęcie to jest również atrakcyjne dla kosmologów teoretyków. Rzeczywiście, koncepcje wszechświatów równoległych chyba wchodzą w skład akceptowalnej teorii kosmologicznej i są z niej usuwane tak szybko, jak zmienia się szerokość męskich krawatów czy długość damskich spódniczek.
Nieco podstaw. Nauka (w przeciwieństwie do fantastyki naukowej) związana ze wszechświatami równoległymi wywodzi się z teorii powstawania Wszechświata omawianych już w tej książce (patrz strona 18). Wszystkie te teorie mają wspólną cechę – Wszechświat powstał z pierwotnej próżni, gdyż próżnia ta była w pewien sposób niestabilna. Różne teorie przypisują próżni różne rodzaje niestabilności, a zatem przewidują powstanie wszechświatów o różnych właściwościach. Zazwyczaj jednak podzielają one wspólny pogląd, że w momencie powstawania Wszechświata tworzywo czasoprzestrzeni zostało silnie wygięte i zniekształcone, a w wyniku wysokoenergetycznych oddziaływań pomiędzy cząstkami elementarnymi energia związana z tymi zniekształceniami zmieniła się w końcu w materię, jaką widzimy dzisiaj wokół siebie.
Powodem, dla którego pojęcie wszechświatów równoległych zdaje się wchodzić w skład teorii i być z nich usuwane zależnie od mody, jest to, że kosmolodzy nigdy nie tworzą teorii, które zajmowałyby się wyłącznie tym zjawiskiem. Zawsze usiłują tak poprawiać teorię, by wynikała z niej na przykład prawidłowa gęstość masy we Wszechświecie czy właściwe proporcje ciemnej materii. W każdym razie sprawa przewidywania przez teorię również wszechświatów równoległych jest czymś wtórnym. Jest to jednak często jedyny aspekt teorii, z jakiego korzystają piszący o nauce. Gdy pierwotne teorie są porzucane (znów z powodów, które nie mają nic wspólnego ze wszechświatami równoległymi), pojęcie to znika ze świadomości do czasu ukazania się nowego ich zestawu. Tak więc to, czy i kiedy zastanawiamy się nad wszechświatami równoległymi, jest poniekąd skutkiem ubocznym panującej właśnie teorii kosmologicznej.
Oto przykład, jak teoria Wszechświata mogłaby prowadzić do tego rodzaju cyklu. Jedną z powszechnych analogii używanych do opisu wczesnego Wszechświata jest wyobrażenie go sobie jako rozdymający się balon. W standardowym wizerunku rozszerzającego się Wszechświata przekazanym nam w testamencie przez Edwina Hubble’a powierzchnia balonu jest gładka, bez zmarszczek, co w kategoriach teoretycznych oznacza, że z samą powierzchnią związane jest bardzo niewiele energii.
Jednakże w połowie lat 80. naszego stulecia niektórzy fizycy zajmujący się teorią cząstek elementarnych twierdzili, iż w tak wysokich temperaturach, jakie występowały podczas pierwszych ułamków sekundy życia Wszechświata, niektóre z wersji ich teorii przewidywały oddziaływania pomiędzy cząstkami elementarnymi, które mogły zmienić ten obraz. Sugerowali oni, że oddziaływania między cząstkami elementarnymi mogą tworzyć mikroskopijne (lecz bardzo silne) fałdy na powierzchni balonu. Jeśli powierzchnia została wystarczająco pofałdowana, od głównego balonu mogły oddzielać się niewielkie obszary i utworzyć własne „bąbelki”. Zgodnie z klasycznymi teoriami bąbelki te powinny zacząć się w ustalonym czasie rozszerzać, aby stać się dużymi balonami, rządzącymi się własnymi prawami.
Oto i wszechświaty równoległe! W tym wizerunku każdy rozszerzający się wszechświat traci wszechświaty potomne tak samo, jak pies traci sierść na lato. Niestety z biegiem czasu pierwotne teorie reakcji pomiędzy cząstkami elementarnymi zostały zastąpione innymi (z powodów, o których naprawdę nie musimy tu wiedzieć) i obecnie nie słychać już zbyt wiele o wszechświatach równoległych.
A szkoda, gdyż sądzę, że moglibyśmy zadać bardzo interesujące pytanie: czy w którymś z tych równoległych wszechświatów mogłoby rozwinąć się życie? Wiemy, że na właściwej planecie życie może się w odpowiednich warunkach rozwinąć dość szybko. Jeżeli jednak w tych potomnych wszechświatach zawarte byłoby zbyt dużo masy, to powszechne rozszerzanie mogłoby się zmienić w zapadanie, zanim powstałyby gwiazdy. A może ładunek elektronu byłby w tych wszechświatach zbyt mały, by powstały atomy, a więc nie byłoby ani atomów, ani chemii, ani życia. Ten rodzaj spekulacji może być (i był) opracowany ze wszystkimi szczegółami. Jesteśmy całkiem dobrze zorientowani co do warunków niezbędnych dla życia we Wszechświecie, lecz, o ile wiem, nikt nawet nie usiłował zastosować tego rozumowania do konkretnej teorii równoległego wszechświata, aby zobaczyć, jak mogło wyglądać panujące w nim (nawet teoretycznie) życie.
No dobrze, sądzę, że to i tak nie ma w rzeczywistości zbyt dużego znaczenia, gdyż teorie wszechświatów równoległych mają jeszcze jeden punkt wspólny: wszystkie twierdzą, iż niemożliwe jest nawiązanie jakiegokolwiek rodzaju komunikacji między jednym a drugim wszechświatem. Tak więc, jeśli nawet jest tam gdzieś równoległy wszechświat, my nie dowiemy się o nim nigdy!